Dzień jak co dzień, tylko z małym wyjątkiem...Jechałam do jakiejś
Akademii, rodziców nie dało się ubłagać aby mnie tam nie zabierali.
Gdyby nie to, że Saya znalazła ten list...głupi bachor. No, ale cóż już
nic nie da się zrobić. Tylko szkoda, że nie liczą się z moim zdaniem na
ten temat...
Jechaliśmy dwa dni, Saya cały czas marudziła i jeszcze na dodatek
siedziała obok mnie. Miałam ochotę ją udusić, no ale nie mogłam tego
zrobić, w końcu to moja siostra.
Miałam po dziurki w nosie tej drogi. Do Akademii dojechaliśmy pod
wieczór, słońce akurat zachodziło za horyzont. Zabrałam swój plecak i
ruszyłam w stronę czegoś w rodzaju recepcji. Tam odebrałam wszystkie
potrzebne mi rzeczy do szkoły i klucz do pokoju. Wyszłam przed budynek i
razem z tatą poszliśmy w stronę budynku z pokojami. Na całe szczęście
nie było tam nikogo.
Rodzice dość szybko pojechali, co było mi na rękę, bo mogłam odpocząć od
tej całej chorej przeprowadzki tutaj. Bez dłuższego zastanowienia
ruszyłam w stronę lasu. Na całe szczęście był duży, więc miałam się
gdzie wybiegać, a towarzyszący wschód księżyca dodawał mi siły i
wolności. Uwielbiałam biegać po lesie, był to dla mnie drugi dom.
Jednak jak zwykle coś musiało pójść nie tak...Biegnąc nie zauważyłam
biegnącego chłopaka naprzeciw mnie. Oczywiście się z nim zderzyłam...
[Jakiś chłopak?]
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz